niedziela, 5 grudnia 2010

Faza 1

Formularz wypełniony, listy napisane, świadectwo przetłumaczone , paszport będzie lada dzień. W szkole zbliża się wystawianie ocen śródrocznych, nie ukrywam stresuje się jak cholera. Chyba dociera do mnie co zamierzam zrobić. Polecieć do obcego kraju , z zupełnie inną mentalnością i innym językiem.  Najmniej boje się o język. Jakby nie patrzeć uczę  się go od pierwszej klasy podstawówki.  Ale co z resztą? Jak rodzina mnie nie polubi? Jak trafię do takiej stereotypowej amerykańskiej szkoły rodem z filmów? To chyba ryzyko wliczone w to przedsięwzięcie. Reszta jak dla mnie to pestka. Profitów z tej eskapady jest wiele po pierwsze możliwość poznania nieznanego mi jeszcze świata, po drugie poznanie nowych ludzi, po trzecie usamodzielnienie się  na tyle , żeby na studiach nie musieć się martwić , że mamusia nie przesłała w tym tygodniu pierogów.  Dwie pierwsze rzeczy mogą być  w sumie zabawne ale moje eksperymenty kuchenne mogą mieć złe skutki na domowników...
 Mama stwierdziła ,że list jaki miała napisać do rodziny przyjmującej był najcięższym w jej życiu. W sumie korci mnie żeby przeczytać ale z drugiej strony pewnie zaleje się łzami po pierwszych zdaniach. Mam coraz mniej czasu na oswojenie się z myślą , że pożegnam się z  Europą na jakieś jedenaście miesięcy. A coraz bardziej doceniam Stary Świat. Myślę , że będę tęsknić za tą aurą miejsc przesiąkniętą wydarzeniami z przeszłości. No i tym ciągłym gonieniem za czasem.
Teraz tylko pozostaje czekać gdzie spędzę następny rok szkolny.





 Tylko nie Alaska... Nie żebym miała coś przeciwko zimie i w ogóle ale mimo wszystko mam ochotę trochę pozwiedzać...