czwartek, 1 września 2011

Nie ma czasu na pisanie...

Żyje szybko, trochę w stresie ale to jest wyznacznikiem tego czy sie przystosowałam. Jak na razie można powiedzieć ,że jestem half way there. Szkoła jest wyzwaniem a raczej powinnam napisać słownictwo. Materiał jak na razie jest mi znany z polskich szkół. Jako science wybrałam chemię z czego się bardzo cieszę bo nauczycielka jest super i mam tą lekcje z Rachel. Nadal czuje się w szkole jak kosmita ale poznałam parę super osób. Za mną już prawie 2 tygodnie w nowej szkole. Wciąż nie rozumiem jak ludzie szeptają  o tobie siedząc obok ciebie. Niestety ja mogłam to ignorować 3 razy za 4 wcięłam się w rozmowę i sprostowałam. Tak jest czterech wymieńców. Dziewczyny sie zastanawiały kto jest tym 4 i byłam nim ja. (Anuś miałam ochotę napisać : "Jestem numerem cztery" ^^ )Chyba nieźle sie wtapiam w amerykański tłum ,że aż tak trudno stwierdzić... Po raz kolejny nie wiem czy to dobrze czy źle... Szkoła w Polsce oznacza zupełnie coś innego niż tu. Tu więcej się na spacerujesz lub maszerujesz w poszukiwaniu sali i stołówki( jeśli myślicie o "kafeterii" rodem z filmu to się lekko przejedziecie). A propos stołówki, ponieważ w szkole jest z tego co zrozumiałam 4 tysiące dzieciaków co oznacza ,że na jednej przerwie na lunch może być ich około 450 licząc tych co nie jedzą lunchu lub bunkrują się gdzieś, tak więc odgłos jaki towarzyszy stołówce jest gorszy od namolnej sąsiadki odkurzającej o 7 rano podczas gdy wy jesteście po imprezie( czysto hipotetyczna sytuacja). Koniec końców stołówka NIE JEST FAJNA. Lekcje są spoko- 40 min i 6 min na dotarcie do następnej klasy. Ja zaczynam o 8.40 od dwóch godzin angielskiego, który w moim przypadku zwie się Greate Literature/Greate Films - na tej lekcji gadamy dużo o filmie, technikach filmowych i oglądamy filmy, generalnie jest fajnie, potem AP European History- fajnie się dowiedzieć co myślą o europejczykach nasi koledzy od wujka Sama, trochę mieszają sobie średniowiecze z wczesnym renesansem ale co ja wiem... , następnie w planie mam self direct - czyli 40 min na odrobienie lekcji, poczytanie książki i takie tam, ja zazwyczaj uczę się chemii, po SD jest lunch , który jem  w towarzystwie host mamy, która pracuje w szkole.A potem jest chemia - jedna godzina teorii a druga laboratorium, w poniedziałki i środy mam tylko jedną godzinę a drugą spędzam  w pokoju L, który może uchodzić za Słowakową kolumnową minus kolumny , plus automaty z żarciem i telewizor. A potem Algebra 2- w sumie ciesze sie ,że mam tą lekcje. Babka jest o niebo lepsza niż moja poprzednia. Co prawda jest nieco szorstka w obyciu ale cóż. A potem czas do domu! No chyba ,że jest spotkanie kółka teatralnego wtedy jestem w szkole do 4 ale jest warto. Ludzie , których poznałam do tej pory są super, uwielbiam słuchać jak Rachel gada ze swoimi znajomymi. Ostatnio w szkole koleś po chemii zapytał się czy mówię po polsku , po tym jak dowiedział sie ,że jestem z Polski. Ludzie, którzy spędzili ze mną dostateczną ilość czasu wiedzą pewnie ,że zrobiłam minę w stylu "no chyba sobie żartujesz, nie?" i odparłam"taaa, polski to mój ojczysty język..." na co dostałam odpowiedz " never know...", potem chyba przez 4 dni śmiałyśmy się z tego z Rachel. W ostatni piątek byłam na meczu footballu. I stwierdzam ,że to jest event ,żeby sobie pogadać , pośmiać się i próbować wyrywać graczy. Tego ostatniego nie polecam , generalnie to oni sa tępi.  Wyrażenie gadać ze ścianą znajdzie tu idealne zastosowanie. Nie było czasu na odpoczynek w weekend po meczu bo było spotkanie wymieńców z mojego dystryktu. Było całkiem fajnie pomijając początek kiedy wszyscy byli tacy skrępowani ,że pozostało mi tylko gadać ile wlezie żeby sie rozkręcili. I dało radę ale przypomniało mi się Wiktorowo( pozdrawiam tych co byli! Nasze spotkanie było zajebiste!) i to, że niema obok mnie Kity. I wtedy przeżyłam pierwszy atak homesick. Miałam ochotę stanąć na głowie, żeby dostać się na Alaskę i uściskać Kicię. Moją kontemplacje przerwał koleś z Turcji , którego zainteresowały moje okulary przeciw słoneczne i nie tylko... Ale to przemilczę. I tak przez resztę obozu starałam się zaprzyjaźnić z dziewczyną z Belgii , która jest ze mną w szkole oraz kolesiem z Niemiec i kolesiem z Szwajcarii.  Jak się okazało moja nowa koleżanka ma słabość do kolesia z drużyny footballowej. Którego , każda dziewczyna określiłaby mianem ot taki typowy piękniś z USA i potwierdzam ten koleś jest super przystojny ale jak już wspomniałam rozmowa ze ścianą była by równie przyjemna. Ale życzę szczęścia V bo ma z nim iść na homecomeing z resztą w sumie do siebie pasują... Dziś jest czwartek i pierwszy dzień szkoły w Polsce więc dedykuję tego posta moim koleżankom i kolegom ze Słowaka :*
Aha i sorry ,że nie ma zdjęć ale tak to jest jak się ma złom a nie aparat. Jak ktoś zna się co nie co na fotografii to niech coś poleci dla laika! :D