sobota, 20 sierpnia 2011

To jest Ameryka tu się mówi :cześć!

Proszę o wybaczenie ale zdjęć na razie nie będzie. Jakoś się nie zebrałam w sobie żeby je zrobić. Ale opowiem wam co nie co jak minęły mi ostatnie dni.  Wszystko zaczęło się w samolocie z Wawy do Frankfurtu miałam szczęście siedzieć obok pani , która wiedziała co nie co na temat lotniska we Frankfurcie więc nie denerwowałam się tak bardzo. Ale oczywiście nie obyło się bez problemów. Najpierw kiedy wysiadłam z samolotu we Frankfurcie zobaczyłam ,że na tablicy wyświetla się lot do Philadelphi ale z innego terminalu a powinien być na tym samym. Więc pytam się pana z obsługi co jest grane a on mówi ,że to nie mój lot tylko jakiś inny.  Byłam taka zdenerwowana,że nie obejrzałam sie w dwie strony jak normalny człowiek tylko w jedną...  Więc potem poszłam w złym kierunku i musiałam sie wracać. Kiedy zapytałam jedną panią z obsugi powiedziała ,że powinnam iść prosto i tam będzie "elevator" ale jak się okazało tej pani chodziło o "escalator". Na szczęście dałam sobie rade i nie spóźniłam się na samolot. Kiedy już usadowiłam sie w fotelu obok mnie miejsce zajęła Hinduska w średnim wieku . Na początku tylko siedziałyśmy koło siebie ale kiedy rozdali nam karty do wypełnienia, żeby przejść przez urząd imigracyjny stwierdziłam ,że lepiej sie zapytać i mieć wszystko wypełnione dobrze niż spędzić pare godzin na lotnisku. I tak zaczęłyśmy rozmawiać. Słowo do słowa i okazało się ,że Pani też leci do Cleveland. Poczułam taką ulgę i takiego farta ,że czułam  iż mogę się uśmiechać przez resztę lotu non stop. Niestety później jak się okazało Pani owszem leciała do Cleveland ale z innego terminala i z innymi liniami lotniczymi więc stres wrócił bo ja miałam się dostać z terminala A na terminal F. Pomaszerowałam do miejsca gdzie oficerowie sprawdzają dokumenty i choć już zastanawiałam się jak daleko będę tachać walizki nigdy nie spodziewałabym się tego co wydarzyło się chwilę później. Kiedy poszłam odebrać bagaż zauważyłam ,że są wózki więc w sumie była by to łatwizna ale( cholerne ale pojawia się w najbardziej stresujących/dramatycznych chwilach naszego życia) niestety nie były one za darmo. A automat nie wydawał reszty... Więc jak się chyba domyślacie musiałam tachać 2 duże walizki i małą podręczną... Wyglądałam do tego stopnia żałośnie ,że zatrzymała się obok mnie Mercedes, świeżo upieczona emerytka , która połowę swojego życia spędziła w Niemczech. Co śmieszne ona też leciała do Cleveland ale tym razem już tymi samymi liniami lotniczymi. Pomogła mi z walizką i dzieki niej uspokoiłam się trochę. Potem wsiadłyśmy do samolotu do Cleveland i niestety siedziałam koło takiego jednego buraka ale na szczęście nie zagadywał.  Rodzina czekała na mnie w miejscu gdzie odbiera się bagaż. Są kochani. Chyba już wiem skąd biorą się mity ,że większość amerykanów jest dziwnych. Oni bardzo często żartują w sposób , który europejczycy nie ogarniają. Spędziłam , z nimi na razie tylko 2 dni ale w ciągu tych dwóch dni zdążyłam odwiedzić szkołe, 2 biblioteki , iść na zakupy, pomagać w akcji Rotary, zapisać się na siłownię , wymienić kartę na amerykańskie T-mobile i wypić duuuużo wody :P  Kolejną zabawną rzeczą jest fakt ,że wszyscy mówią sobie cześć . W sumie zaczyna mi się to podobać ale chyba nigdy w całym moim życiu nie gadałam tak dużo.  Kończę wpis bo trzeba wstać i zjeść śniadanie.

wtorek, 16 sierpnia 2011

1 dzień.

Dzisiaj przepakowywałam sie chyba z pięć razy. Oczywiście musiałam poświęcić trochę ciuchów i książek( chlip). Oczywiście dane z dysku poszły w pizdu... No to by było na tyle ale jakoś prezentacje uratowałam dzięki temu ,że miałam kopie na komputerze. To już jutro. Obładowana niczym wielbłąd ruszę na lotnisko Okęcie i polecę za ocean.  Następnego postu spodziewajcie się. Jakoś za parę dni jak się jakoś ogarnę. A więc do zobaczenia!

niedziela, 14 sierpnia 2011

3 dni.

Ostatnie 2 tygodnie poświęciłam na spotkania ze znajomymi.Jakoś tak to się rozłożyło w czasie, że miałam okazje na spokojnie porozmawiać, pośmiać się. I jakoś wtedy zapominałam ,że ja gdzieś jadę do momentu kiedy żegnałam się z ludźmi. Wtedy zdawałam sobie sprawę ,że na żywo zobaczę ich dopiero za rok. Przed wczoraj po pożegnałyśmy się z Cremową ( carbonara i frullatti & tiramisu i shake :D ). I było dziwnie zdać sobie sprawę ,że to już ostatni raz. No ale oczywiście nie obyło się bez małych osobistych tragedii. Właśnie mój dysk przenośny oznajmił mi ,że chce zostać sformatowany co wymaże z niego WSZYSTKO. Co przyznam jest mi cholernie nie na rękę. Pomijając fakt ,że miałam tam prezentacje dla Rotary to dysk zawierał muzykę, filmy i zdjęcia. Napięcie sięgnęło zenitu i musiałam wyładować swoją frustrację więc znalazłam jakąś bez sensowną grę i grałam w nią przez jakieś pół godziny. Moją ostatnią nadzieją jest znajomy informatyk. Na trzy dni przed wylotem jestem spakowana w połowie. Jeszcze czeka mnie ostatnie pranie i powiedzmy ,że jestem gotowa. 

piątek, 5 sierpnia 2011

P jak pakowanie, panikowanie i pozytywna fiksacja.

Jeszcze jakieś 11 dni. W powietrzu czuje się napięcie, rodzina nagle zaczyna poświęcać mi coraz więcej uwagi co jest szczerze mówiąc-krępujące. Mało czasu na wszystko. A tu trzeba zacząć się pakować. Na szczęście z pomocą przychodzą ludzie z Japonii i ich zwinne ręce  ^^
I ku mojemu zaskoczeniu taki sposób jest rzeczywiście dobry i co więcej wykonalny gdy twoje ręce pochodzą z Europy a nie Azji. Przy okazji ostatnio przez chyba stres( bo co innego może męczyć wymieńca przed wyjazdem?)cierpię na bezsenność. Zamiast siedzieć na fejsie pobiłam swój rekord i w ciągu 3 nocy przeczytałam 4 i pół książki. Z przyjemnością stwierdziłam po raz kolejny , że jak czytać to tylko po polsku. :P Ostatnio przesiadując w (Kitu chyba możemy już Cremową nazwać naszą :P:D) naszej kawiarni z Kitą stwierdziłyśmy ,że po tym jak spełnisz swoje marzenie czujesz pustkę więc trzeba sobie znaleźć nowe marzenie. Tylko co przebije TO marzenie? Tego jeszcze nie wiem...  Ale wiem , że chyba już nie fiksuje tak jak na początku. Czy inni wymieńcy też boją się przed wylotem? 
 Positive outcome only! :D Będzie zajebiście.